Oj jak dawno na blogu nie było opowiadania! Ostatnio pochłonął mnie cykl Alfabetu kobiecości, jestem w trakcie tworzenia dla Was kolejnej części, ale pomyślałam, że przyda się mała zmiana tematu. Mała, bo wciąż pozostajemy w typowo kobiecym świecie, ale jednak forma jest zupełnie inna.
Mamy maj, a jest to miesiąc nie tylko kwitnących kasztanów, bzu i magnolii, ale również miesiąc, w którym świętujemy Dzień Mamy. I często składamy życzenia nie tylko własnej rodzicielce, ale też mamie swojego ukochanego.
Teściowa.
Osoba na temat której powstało milion żartów i zazwyczaj jest w nich negatywnie przedstawiona. Czy słusznie? To akurat szalenie indywidualna sprawa i nie można wszystkich teściowych demonizować, niemniej jednak niedawny wpis Problemy młodej mężatki. Mieszkanie z teściami. wywołał wiele emocji. Pojawiły się komentarze z własnymi spostrzeżeniami w tej sprawie. Tamten wpis był jednak pisany z jednostronnej perspektywy synowej. W dzisiejszym opowiadaniu rozszerzyłam perspektywę i dałam dojść do głosu również teściowej.
Czy zawsze teściowa to ta zła? Czy każda się wtrąca? Dlaczego to robi? Czy łatwo nią być? Czy istnieją granice w relacji teściowa- dorosły syn- synowa i kto je wyznacza?
To właśnie tymi pytaniami kierowałam się tworząc opowiadanie.
Koniecznie napisz w komentarzu swoje spostrzeżenia zarówno odnośnie poruszonego tematu jak i formy samego opowiadania. A teraz już (po i tak przydługim wstępie) zapraszam do czytania!
Synowa
– Co dziś jedliście na obiad? – teściowa nie przerywała serii pytań.
– Aaa, dziś były pyszne gołąbki- duma aż wylewała się z słów Przemka, który nie krył zadowolenia, z faktu, że jego żona lubi gotować i robi to naprawdę dobrze.
– Ooo, to żona dba o ciebie jak nikt. A wiesz- zwróciła się do Anety z uśmiechem- fajnie jest do wody w której gotujesz gołąbki wrzucić kilka suszonych grzybków, albo chociaż kostkę grzybową. Gołąbki mają wtedy taki fajny, delikatny, grzybowy posmak. Robiłaś tak?
-Niee…- Aneta mocniej zacisnęła palce na torebce, którą trzymała na kolanach, a szczęka już jej drętwiała od zaciskania ust. Miała wrażenie, że przez wizyty u teściowej nabawi się dodatkowych zmarszczek przez co na starość będzie miała wyżłobiony wiecznie niezadowolony wyraz twarzy. Nie chciała tego.
– Spróbuj. A jak tam wasz remont? Zdecydowaliście już na jaki kolor przemalujecie ściany w sypialni? Czytałam kiedyś artykuł, gdzie jakiś architekt czy psycholog przestrzeni,swoją drogą wyobrażacie sobie taki zawód?- zachichotała- że kolory w sypialni wpływają na jakość snu. Poważnie. Bardzo ciekawy artykuł. Powinniście przeczytać. Gdzieś ja mam tą gazetę, pożyczę wam…
Palce w torebkę wbiły się jeszcze mocniej.
Zofia już wstawała z krzesła, kiedy Przemek powstrzymał ją.
– Nie trzeba mamo. Pojedziemy do sklepu z farbami i coś sobie wybierzemy. Myślę, że najlepiej będzie nam się spało w sypialni, której kolor nam się po prostu podoba.
-Jak chcecie, ale to naprawdę było bardzo ciekawe. A wiecie, kto to się buduje, ten nowy dom koło kościoła? Córka Woźniakowej! Ty z nią do klasy zdaje się chodziłeś?
Aneta rozluźniła uścisk. Odłożyła torebkę na róg krzesła.
Reszta spotkania przebiegła poprawnie. Z tematu córki Woźniakowej teściowa przeszła na samą Woźniakową, potem omówili temat polskiej służby zdrowia, ubolewając nad tym jak trudno się dostać do specjalisty. Na koniec jeszcze wzmianka o pogodzie i nadeszły upragnione i wyczekane słowa Przemka:
– Dobrze mamo, to my się będziemy już zbierać.
Aneta trochę zbyt szybko podniosła się z krzesła i chwyciła torebkę.
-Już? Tak szybko? Czekajcie- Zofia równie energicznie jak przed momentem jej synowa poderwała się z krzesła i pobiegła do kuchni. Wróciła po chwili niosąc wypchaną reklamówkę- chleb wam spakowałam i pierogi. Zamrozicie sobie, będziecie mieć obiad z głowy. Są jeszcze lekko ciepłe. Anetko, rozłóż je na talerzu żeby ostygły, włóż na minutkę z talerzem do zamrażalnika, i dopiero wtedy przełóż do woreczka. Wtedy się nie posklejają.
Aneta posłała teściowej mdły uśmiech, przypomniała cicho, że jedzenie nie jest potrzebne, bo ona uwielbia gotować i ukradkiem spojrzała na torebkę czy aby pobielałe od zaciskania palce nie odcisnęły się na stałe w czarnej imitacji skóry.
Poczekała aż jej mąż pożegna się z mamą i nadszedł jej ulubiony moment odwiedzin u teściowej. Naciśnięcie klamki drzwi wyjściowych.
Odetchnęła z ulgą.
Niemal tanecznym krokiem szła do samochodu. Następna wizyta dopiero za dwa tygodnie!
Teściowa
Szykowała się od rana. Już o siódmej popijając kawę urabiała ciasto na chleb, bo Przemek najbardziej lubił świeży. Najlepiej jeszcze ciepły. Jak był mały to zawsze prosił o odkrojenie piętki i posmarowania jej grubą warstwą masła. Często taki chleb zajadali razem, siedząc przy stole w ciepłej i pachnącej drożdżowymi wypiekami kuchni. Zofia nalewała mu kakao do kubka z misiem i rozmawiali o tym, co akurat działo się w życiu kilkuletniego Przemka. Czasem o ulubionej bajce, czasem o tym co się dzieje w przedszkolu. Innym razem gdzie pojadą na wakacje, albo jak odróżnić mały wóz od dużego, albo gdzie się chowa słońce nocą. Te wspomnienie wracają do Zofii za każdym razem gdy wyciąga chleb z piekarnika i odkrawa jeszcze ciepłą piętkę. Chcąc nie chcąc nachodzi ją wtedy refleksja o tym, jak szybko płynie czas i że jej synek, już nie jest jej malutkim chłopcem, a dorosłym mężczyzną. I że teraz już nie jej, a innej kobiecie zwierza się zajadając ciepłym chlebem. Anecie. Jego żonie.
To nie do końca tak, że Zofia jej nie lubi. Gdy ją poznała ucieszyła się, że Przemek znalazł sobie taką fajną i ułożoną dziewczynę. Widać, że miała poukładane w głowie i że im nawzajem na sobie zależy. Cieszyła się gdy się zaręczyli, a potem pobrali. Cieszyła się, że jej synowi układa się życie. Cieszyła się też z tego, że zostanie teściową. Swoją nową rolę traktowała trochę jak wyzwanie. Chciała mieć z synową koleżeńskie relacje. Myślała też, że być teściową to tak jakby zyskać córkę, której nigdy nie miała. Wyobrażała sobie, że Aneta zadzwoni czasem z prośbą o przepis na jej popisowy jabłecznik, albo że latem razem będą robić przetwory. Myślała, że Przemek wraz z swoją młodą żoną będą przyjeżdżać na weekend i wraz z Anetą będą lepić pierogi i plotkować na babskie tematy. Myślała, że młode małżeństwo poprosi ją czasem o radę lub wsparcie. Była pewna, że z Anetą zbudują prawdziwie rodzinne więzy. Że będą się po prostu szczerze lubić.
Rzeczywistość zweryfikowała jednak jej nadzieje.
Lepiąc pierogi, które miała zamiar spakować młodym, rozmyślała o ich pierwszym spięciu. A miało miejsce już na kilka dni po zaślubinach i to na odległość! Nowożeńcy spędzali dwutygodniową podróż poślubną na Teneryfie. Zofia zadzwoniła kilkukrotnie do Przemka. Między innymi po to, żeby usłyszeć czy dotarli bezpiecznie do hotelu- sama bardzo bała się latać samolotem i potrzebowała usłyszeć czy wszystko odbyło się bez problemów. Zadzwoniła jeszcze parę razy, bo denerwowała się, że Przemek nie odpiera od niej telefonów! A ona tak się o niego bała! W końcu odebrał, porozmawiał z nią zdawkowo i poprosił, żeby nie dzwoniła więcej, bo Anetę irytują jej telefony. Że porozmawiają po powrocie. Zofia była szczerze zdziwiona, że jej synowa jako kobieta nie rozumie jej niepokoju o własne dziecko. Podobne niezrozumienie wykazywała zresztą za każdym razem gdy Zofia starała się coś doradzić Przemkowi na przykład w temacie wykończenia mieszkania. I choć nic nie mówiła, to trudno było nie zauważyć ściśniętych ust i niezadowolonego spojrzenia przewiercającego ją na wskroś.
Jakby chciała zupełnie wymazać jej obecność z życia jej własnego syna! Jakby mogła z nim porozmawiać tylko o pogodzie… Jakby nie mogła już aktywnie uczestniczyć w życiu swojego jedynego dziecka! Jakby to, że go wychowała i kocha nadal równie mocno, jak w dniu kiedy po wielogodzinnym i bolesnym porodzie położyli na moment mokre i ciepłe trzy i pół kilowe ciałko na jej nagiej piersi , miała wymazać z pamięci i zacząć traktować go z dystansem.
Jakby miała stać się ciocią, sąsiadką, znajomą. A nie mamą.
Przemek od dnia ślubu też bardzo się zmienił. Oddalił. Zofia często ma wrażenie, że na jej pytania odpowiada ważąc każde słowo. Zwłaszcza przy Anecie.
Tak samo było dzisiaj. Już na jej pytanie o to, na jaki kolor zamierzają przemalować ściany w sypialni Aneta zacisnęła usta, a Przemek widząc to wziął głęboki oddech zanim odpowiedział. Gdy Zofia napomknęła tylko, że kiedyś czytała artykuł na temat wpływu kolorów na jakość snu i żeby wzięli to pod uwagę, Aneta jeszcze bardziej zesztywniała i wbiła wzrok w męża czekając na jego reakcję. Zofia zmieniła więc szybko temat na starą Woźniakową, bo od dnia ślubu tylko na temat starych znajomych może swobodnie porozmawiać z Przemkiem w obecności jego żony.
A sama synowa, owszem, zawsze nienagannie grzeczna, miła i taktowna. Nigdy nie zrobiła Zofii wprost żadnej przykrości. Przynajmniej słownej. Wszystko odbywa się grą przymrużonych spojrzeń i czekaniem na reakcję Przemka.
Zofia chciała zyskać córkę, a czuje, że traci jedynego syna.
Przez okno widziała, jak Aneta niemal podskakuje idąc do samochodu. Potem, siedząc już w samochodzie, jak coś opowiada Przemkowi, żywo gestykulując. Zupełnie nie ta skamieniała Aneta sprzed kilku minut.
Odjechali.
A Zofia się rozpłakała.
4 komentarze
Świetnie się czytało, samo życie.Też jestem teściową, ale mój syn mieszka w Holandii i widujemy się bardzo rzadko.
Nigdy nie wtrącałam się w życie moich dzieci.Sama przeżyłam piekiełko, kiedy ja mieszkałam z teściami. Powiedziałam sobie wtedy, że nigdy nie będę taka, jak moja teściowa.Zresztą wyznaję zasadę, że najlepiej mieszkać osobno.
Pozdrawiam!
Bardzo rozsądna z Ciebie teściowa 🙂 A długo mieszkałaś ze swoimi teściami?
Ciekawy wpis, rodzi dużo przemyśleń.
Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest to, że teściowe często, mam wrażenie, traktują synowe właśnie jak kolejne dziecko. Dziecko – słowo klucz. Wiadomo, chcą dobrze, ale problem w tym, że to już nie te czasy, że niemalże dzieci brały ślub. Teraz ludzie wiążą się często dużo później, kiedy całe lata żyli sami, na własny rachunek, samodzielnie, samowystarczalnie. Relacja teściowa – synowa jest równorzędna, dwie dorosłe kobiety; to nie jest mentor/rodzic – dziecko, a tego teściowe najczęściej nie widzą, bo – w dobrej wierze, oczywiście – wchodzą w taką relację jako mentor właśnie. I wciąż w dobrej wierze doradzają, zachowują się, jakby faktycznie miały drugie dziecko, któremu trzeba pokazać świat. A nie trzeba. I potem, tak jak w opowiadaniu, mamy teściową, której wydaje się, że buduje relację koleżeńską, ale niestety się myli. Bo, oczywiście, koleżankom też można doradzać, ale jednak w koleżeńskich relacjach wygląda to zupełnie inaczej.
Przeciętna trzydziestolatka jest przyzwyczajona do tego, że decyduje sama o sobie, że nikt nieproszony nie daje jej rad, że jej zdanie jest jedynym, które się liczy, a wchodząc w związek rozszerza to liczenie się jedynie o partnera. Jeżeli wcześniej urządzała swoje mieszkanie wg własnego gustu, nie prosząc o rady, to teraz zrobi to z partnerem w ten sam sposób. Jeżeli od lat gotowała dla siebie z całkiem dobrym skutkiem ;), to teraz chce gotować dalej po swojemu, zwłaszcza jeśli – jak w tym tekście – partner jest zadowolony. Prawdę mówiąc, ja sobie na przykład nie wyobrażam, żebym – będąc z wizytą u teściowej – wpadła jej do kuchni, by czynić uwagi na temat tego, co i jak powinna zrobić, czego spróbować itd. Tak samo nie wyobrażam sobie, żebym dawała jej nieproszona jakiekolwiek propozycje odnośnie remontu. Ja daję jej prawo, żeby robiła po swojemu, nie zakładam, że jest głupia 😉 i nie wie, jak jest „lepiej”; wychodzę z założenia, że skoro robi tak, to tak chce, tak jej odpowiada, więc z jakiej racji ja miałabym się mieszać? Ale w ten sam sposób myślę o sobie – jeżeli robię coś w dany sposób, to widocznie tego chcę. Dlaczego ktoś miałby z góry zakładać (i dlaczego miałoby mi się to podobać), że jestem dzieckiem, które po prostu nie wie, jak jest właściwie – wolałabym kredyt zaufania i przeświadczenie, że skoro robię tak, to ze wszystkich możliwych opcji ta mi najbardziej odpowiada. A jeżeli nie będę czegoś pewna, to wtedy o radę poproszę. Że mam buzię, chyba widać. 😉
A, no i te telefony. Znowu, zrozumiałe, że się martwiła. Ale mądry rodzic pomyślałby, że w podróży poślubnej nowożeńcy chcą mieć czas wyłącznie dla siebie, więc ograniczyłby się do prośby, żeby się z nim skontaktować po wylądowaniu i ogarnięciu się. I nie bombardowałby natychmiast telefonami, gdyby w chwilę po planowanym przyjeździe nikt się nie odezwał; dałby prawo nowożeńcom do zajęcia się sobą w pierwszej kolejności. Ewentualnie napisałby wiadomość z prośbą o kontakt. I dałby im cieszyć się wakacjami. 🙂 Akurat to, co zrobiła teściowa z historii, wydaje mi się szalenie nietaktowne. Zresztą, generalnie jak ktoś nie odbiera telefonu, to znaczy, że nie chce albo jest zajęty; będzie mógł/chciał, to oddzwoni. Nie lubię takiego wydzwaniania na siłę, bo „ja chcę porozmawiać!!!!!!!!!!!!!!”.
No ale – wszystko sprowadza się w sumie do zrozumienia, że relacja jest równorzędna. Że teściowa nie stoi wyżej, nie ma więcej do powiedzenia, nie ma „więcej racji” z racji wieku. Jeżeli chce się mieć koleżeńską/przyjacielską relację, to tak trzeba od początku traktować synową – jak koleżanka koleżankę, a nie jak mentor uczennicę, niezależnie od tego, jak ta wizja wydawałaby się kusząca. Bo synowa najprawdopodobniej mentora na pełen etat nie potrzebuje.
Sara! Moja bratnia duszo! Dokładnie o to mi chodziło, ja też to widzę właśnie w taki sposób.