Deszcz to mój ulubiony żywioł.
Pamiętasz, jak zaskoczyła nas burza w parku i trzymając się za ręce biegliśmy przez opustoszałe miasto, aby cali przemoczeni wpaść do pobliskiej knajpy? Pamiętasz jak w damskiej toalecie zdjęłam bluzkę tak mokrą, że bardziej eksponowała niż zakrywała mój koronkowy biustonosz? Pierwszy raz widziałeś mnie wtedy tylko w bieliźnie, ale byliśmy tak onieśmieleni, że do niczego między nami nie doszło. Starałeś się jedynie wysuszyć tę bluzkę pod suszarką do rąk. To było urocze! Pamiętasz, jak ktoś zapukał do drzwi, a my, speszeni nie potrafiliśmy powstrzymać chichotu?
Pamiętasz jak innym razem, w innym mieście, złapała nas ulewa? Pamiętasz, jak zdyszani od biegu i cali mokrzy siedzieliśmy w wynajmowanym pokoju z boazerią i zielonymi fotelami? Posadziłeś mnie sobie na kolanach i rozpinałeś guziki mojej przemoczonej koszuli. Guzik po guziku. Nie było wtedy w tobie ani odrobiny onieśmielenia. Ani wtedy, gdy rozcierałeś moją czerwoną szminkę. Ani gdy chwilę później dociskałeś mnie do ściany. Pamiętasz?