Helena ma dwadzieścia dziewięć lat, doktorat z psychologii i tytuł najmłodszego wykładowcy na Uniwersytecie. Ma też małe mieszkanie, ale za to kupione bez kredytu.
Helena ma dwadzieścia dziewięć lat, doktorat z psychologii i tytuł najmłodszego wykładowcy na Uniwersytecie. Ma też małe mieszkanie, ale za to kupione bez kredytu.
Karolina siedziała w autobusie miejskim, tuż obok okna i obserwowała udekorowane lampkami sklepy i śnieg pokrywający dachy miasta. Był to ten sam autobus, którym codziennie przez ostatnie tygodnie dojeżdżała na praktyki do szpitala razem ze znajomymi. Dziś jednak, na dwa dni przed Wigilią Bożego Narodzenia, jechała zupełnie sama. Wszyscy znajomi już wczoraj rozjechali się do swoich domów, z prezentami w walizce dla najbliższych, uśmiechem na twarzy i wielką potrzebą odpoczynku.
Gdy otworzyłem drzwi od strony Parku Grabiszyńskiego obezwładnił mnie zapach ciepłego chleba, chrupiących bułek, lukrowanych pączków i kawy z ekspresu. Wskazówki zegara w stylu retro wiszącego tuż nad regałem z różnymi deserami w pucharkach nieubłaganie wskazywały południe, jednak dla mnie dzień rozpoczął się pół godziny temu, kiedy to wyrwany z krótkiego, nie przynoszącego wypoczynku snu, zauważyłem, że do zajęć pozostała mi godzina. Nie zależało mi co prawda na punktualności na zajęciach, niemniej jednak założyłem szybko dżinsy i koszulkę przewieszone na oparciu fotela przed komputerem jak zwykle pozostawionego w stanie czuwania. Minęło tylko kilka godzin odkąd ostatni raz skrolowałem jeszcze facebooka czy inne demotywatory. Pobieżnie umyłem zęby i opłukałem twarz, a skórzaną kurtkę założyłem już zbiegając ze schodów. Lubię moje studenckie życie. Lubię spać do południa i lubię nic nie musieć. Lubię rano wstąpić do najlepszej cukierniopiekarniokawiarni w całym Wrocławiu, aby kupić moją ulubioną kanapkę z kurczakiem na ciepło, jagodziankę i kawę nie zważając na późną już porę.
Dzisiejszego wieczoru włożyłam krótką, czarną sukienkę i czarne rajstopy. Paznokcie miałam wymalowane w odcieniu cielistego różu, bo wiem jak cenisz sobie stonowaną elegancję. Nawet powieki miałam pokryte cieniem w podobnym kolorze, które ostatni raz użyłam na wesele kuzynki w zeszłym roku, a ciało spryskałam cytrusową wodą toaletową. Tą od ciebie.
Nie widziałam cię tydzień i czekałam na ten wieczór. W czwartek widziałam się z koleżanką i po drugiej butelce wina rozmawiałyśmy o tobie. Powiedziała mi, że w jej odczuciu jestem dla ciebie zbyt oschła i że zbyt mało daję ci do zrozumienia, że jestem tylko twoja, a ty tylko mój.
Cieszę się, że to właśnie ja mogę do Ciebie napisać pierwszy prawdziwy list. Taki na gładkim papierze, który za kilka lat pożółknie i pachnieć będzie nie tylko moimi perfumami, ale także przeszłością, która nas łączy. Prawdziwy list, w kopercie klejonej zwilżeniem języka, znaczkiem pocztowym i moim lekko pochyłym pismem w prawą stronę. I nawet jeśli otrzymasz wcześniej inne listy, i tak mój zostanie napisany pierwszy, w momencie gdy tylko ja Cię znałam naprawdę.
Na chwilę przed wyznaczonym czasem, organista opierał się o kamienny murek otaczający świątynię. Miał żal do siebie, że podczas ostatniej rozmowy z młodym wikariuszem dał się ponieść i w rezultacie podzielić swoimi rozczarowaniami. Na usprawiedliwienie miał nostalgiczną wówczas burzową pogodę, ukochaną sonatę księżycową i o kilkanaście lat zbyt dużo samotności.
W pewnej wiosce, której granice wyznaczają piaszczyste brzegi muskane spienioną falą lub stromymi klifami mieszkał rybak, który otulony poranną bryzą, każdego ranka wypływał na swojej drewnianej łodzi na połów ryb. Towarzyszył mu jedyny syn Janek, który sprawnie zarzucał sieci, po dobiciu do brzegu przekładał ryby do skrzyń i sprzedawał je na targowym rynku do godzin popołudniowych. Bardzo się spieszył by choć na chwilę pobiec na plażę, usiąść na rozgrzanym piasku u podnóża latarni morskiej i przy akompaniamencie bursztynowego zachodu słońca pisać opowiadania, które zalewały jego głowę.
2018-2020 JOANNA PISARSKA Wszelkie prawa zastrzeżone | Realizacja: Green Frog Agencja Interaktywna